Azja,  Tajlandia

One day in Bangkok

Bangkok. Pierwszy i ostatni punkt mojego wyjazdu do Tajlandii. Już na samym początku będzie spoiler: nie, Bangkok mnie nie wchłonął. Ani Bangkok, ani jego nocne życie. Priorytet miało zwiedzanie i niemoknięcie w popołudniowych ulewach, więc pobudki były wczesne, a nocnego szaleństwa nie było. Muszę przyznać, że lubię wczesne zwiedzanie, gdy ulice są jeszcze puste i mogę iść prosto przed siebie, a nie lawirować między hordami turystów robiących zdjęcia (przyganiał kocioł garnkowi).

Bangkok. The first and last place I visited in Thailand. Spoiler: Bangkok didn’t have me and let us go in the end. Sightseeing and not getting wet in the afternoon rains were my priorities, so I was waking up early and didn’t go out at all. I have to admit, I like getting up early in the morning on holidays, when streets are still empty and I can walk easily without bumping into tourists all the time (ok, ok, I know, I’m a tourist myself).

Tak naprawdę dni w Bangkoku było więcej niż jeden, ale jeden pełny był przeznaczony na jego zwiedzanie. Najbardziej popularne atrakcje turystyczne nie są najbardziej popularnymi atrakcjami turystycznymi bez powodu, dlatego zaczęliśmy od absolutnego numeru 1: Wielkiego Pałacu. Odległości w Bangkoku zmusiły do porzucenia ulubionej metody transportu – spaceru, ale sprawiły, że znaleźliśmy najtańszy i najszybszy środek transportu, a mianowicie tramwaj wodny. 14 THB (~1,60 zł) za bilet, szybko i bez korków. Jeśli będziecie szukać noclegu w Bangkoku, to tylko blisko rzeki, bo rzeka=tramwaj wodny. Ekspresowe wsiadanie, bilet kupowany na pokładzie, ekspresowe wysiadanie (go, go, go, go!) i jesteśmy. Idziemy za tłumem wzdłuż białego muru otaczającego tereny pałacowo-świątynne, znajdujemy główną bramę i trafiamy na kontrolę przyzwoitości odzieży. Ja i moja spódnica do kostek zdajemy egzamin, męskie krótkie spodenki muszą się przebrać w posiadane w plecaku długie spodnie. A jak nie masz w plecaku długich spodni, to ci pożyczą na miejscu. Jeszcze 500 THB (~56 zł) za bilet i może nam już opadać szczęka od złotych zdobień, mozaiek i misternej pracy, która składa się na kompleks Wielkiego Pałacu i Świątyni Szmaragdowego Buddy. Niech obrazki mówią same za siebie:

dsc_0367dsc_0374dsc_0375dsc_0384

To jeszcze ten etap, gdzie każda świątynia jest taka inna i taka wyjątkowa, więc idziemy do Wat Pho – Świątyni Leżącego Buddy. Trzeba korzystać z tego, że jeszcze odróżnia się jedną stupę od drugiej, bo już za kilka dni cała Tajlandia będzie Jedną Wielką Złotą Świątynią i  Mozaikową Stupę.

Wiedziałam, że istnieje Leżący Budda (leży, bo osiąga nirwanę), ale nie wiedziałam, że jest tak wielki. 15 m wysokości i 46 m długości nie może nie zrobić wrażenia. Zwłaszcza w porównaniu ze Szmaragdowym Buddą ze świątyni przy Wielkim Pałacu. Ten szmaragdowy jest po prostu niewielką figurką (ubieraną w różne stroje w zależności od pory roku). Stupy w Wat Pho też są imponujące. Wszystko jest imponujące.

 

dsc_0397dsc_0411dsc_0419dsc_0428dsc_0434

Po duchowych doznaniach idziemy szukać Khao San Road – mekki turystów, pełnej sklepów, hosteli i barów. Może to wina tego, że byliśmy tam za dnia, a nie wieczorem, ale Khao San nie zrobiło na mnie wrażenia. W każdym sklepie adidasy, Nike, Michael Kors i zero szans na kupienie zwyczajnej torebki, a moja nieszczęśliwie zakończyła żywot dzień wcześniej. Wciągamy pierwszego w Tajlandii pad thaia za 50 THB (niecałe 6 zł) i poszliśmy dalej, zadowoleni że nasz hostel jest jednak w innej części miasta.

DSC_0438.JPG

Popołudniowa ulewa zaczyna się zbliżać, więc kierujemy się z powrotem do przystani. Po drodze tylko raz kierowca tuk tuka próbuje nam sprzedać godzinny rejs po kanałach za 1000 THB (~120 zł). Docieramy do przystani akurat, gdy zaczyna padać. Przystań jest jednocześnie zadaszonym targiem, więc wygrywamy życie zaopatrując się przy okazji w owocowe soczki i nawet duszący smród duriana nam nie przeszkadza. No dobra, takich cudów nie ma. Duszący smród duriana zawsze będzie mi przeszkadzał.

Czego nie zobaczyliśmy w Bangkoku? Nie zobaczyliśmy pływającego targu, bo jest dość daleko od centrum. Nie poszliśmy na zakupy, bo mieliśmy lepsze rzeczy do roboty. Nie byliśmy w Wat Arun, uznawaną za najbardziej pocztówkową świątynię Bangkoku, bo była obstawiona rusztowaniem, a w tym roku mamy dość zabytków w remoncie. Nie byliśmy też na dachu State Tower (ten budynek, w którym kręcono Kac Vegas), bo nas nie wpuszczono… Cóż, czarna sukienka nie pomoże jeśli masz na nogach płaskie sandały. Pominięte atrakcje zostawiam na następny raz, bo przecież coś trzeba robić podczas kolejnych wakacji w Tajlandii.

dsc_0285dsc_0268

2 komentarze

  • Kuba

    Świetne zdjęcia, bardzo przyjemne w odbiorze, lekkie pióro! Szacun : ) A do Bangkoku muszę się wybrać, paradoksalnie Ciebie nie wchłonął, a relacją mnie zachęciła 🙂
    Pozdrawiam serdecznie

    • Karolina | Worldwide Panda

      Bardzo dziękuję 🙂 cieszę się, że zachęciłam Cię do Bangkoku! Może Ciebie wchłonie 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *