Już od pierwszych kroków Lwów wydaje mi się jakiś dziwnie znajomy. Ulice są takie swojskie, instynkt podpowiada skręć tu, pójdź tam, mimo że przecież nigdy wcześniej we Lwowie nie byłam. Dziwne. Od pierwszych minut Lwów mnie wciąga i w sumie mogłabym zostać. Tak mi tam dobrze. Może to świadomość, że we Lwowie mieszkała siostra mojego dziadka, a pod Lwowem mój drugi dziadek, może to fakt, że zmiany granic wydarzyły się przecież całkiem niedawno, a może jeszcze coś innego, ale te lwowskie spacery są jakieś sentymentalne. Pierwszego dnia wypatruję swój ulubiony budynek – Galicyjską Kasę Oszczędności – i zastanawiam się, co by było, gdybyśmy wszyscy mieszkali teraz we Lwowie, a nie…
-
-
Lwów – oczekiwania vs rzeczywistość
Czas na Lwów. A skoro czas na nowe miejsce, to czas na konfrontację przedwyjazdowych oczekiwań z wyjazdową rzeczywistością. Mogą się pojawić stereotypy, bo przecież nimi tłumaczymy sobie świat. Za ewentualne stereotypy z góry przepraszam. Oczekiwanie: Lwów będzie piękny, ale zaniedbany Rzeczywistość: jaka ja byłam niesprawiedliwa. Wyobrażałam sobie, że Lwów będzie trochę jak Wrocław – resztki pięknych kamienic i sporo wielkiej płyty. A te kamienice będą walące się jak na wrocławskim Nadodrzu. Nie, nie i jeszcze raz nie. Po pierwsze: kamienic we Lwowie jest mnóstwo. Można chodzić kilometrami i one są wszędzie. Po drugie: wcale nie są takie zaniedbane. Może to kwestia żółto-beżowego koloru, który robi lepsze wrażenie niż szarość, a…